Szpiedzy na zlocie, czyli wszyscy są podejrzani :) Zlot w Sanoku 2018 dzień 3.

Dzień trzeci - wtorek 21 sierpnia 2018


Tego dnia prysły moje wszelkie złudzenia co do dobrych intencji organizatorek tego niby Zlotu. Trochę zajęło mi zorientowanie się na czym ich sprytny plan polegał, ale w końcu je przejrzałam. Przecież nie chodziło tu o jakąś terapię, bo wyleczony pacjent jest im już niepotrzebny, ale o rozognienie stanu początkowego oraz  maksymalne osłabienie naszego systemu odpornościowego poprzez bombardowanie go zjadliwymi wirusami. Z niechęcią przyznaję, że była to robota fachowców - szanuję, ale nie pochwalam. Przez chwilę dostrzegłam światełko w tunelu, gdyż z odsieczą przybyła pani z zupełnie innego oddziału i próbowała nas uratować przedstawiając wizję innego sposobu leczenia, ale dla wszystkich było już wtedy za późno i chociaż niektórzy chętnie spróbowaliby czegoś innego, presja zindoktrynowanej grupy pacjentów odebrała im odwagę. Również tego dnia odkryłam, że wśród pacjentów ukrywają się szpiedzy. Niby się integrują, niby poddają zabiegom, a tak naprawdę byli to lekarze z klinik o podobnym profilu. Aż sama jestem zdziwiona, że wcześniej na to nie wpadłam. 

Zdjęcie od Agnieszki Małyszczuk
Szpieg to mocne słowo, ale jak nazwać kogoś, kto jednego dnia siedzi koło ciebie i udaje ciężko chorego, a następnego nagle pojawia się w roli pani profesor ze szpitala w innym mieście i jeszcze ma do pomocy lekarza rezydenta. Tak, wszyscy wiedzą, że chodzi o Magdę Kanię i Łukasza Knapa. To bardzo wyrafinowani manipulanci. Niby mówią o jedzeniu (rewolucje w Sanoku kojarzą mi się tylko z Kuchennymi Rewolucjami), niby polemizują ze sobą  (ON-line. ONA off-line), ale przecież gołym okiem wiać, że się poumawiali i każdą serwowaną przez siebie potrawę wspólnie pichcili, zaprawiali wirusami  i podtruwali na naszą zgubę. Magda próbowała zabić kiepski smak starych produktów dodając do nich ogromną ilość przypraw - SPICING UP to ponoć najnowszy trend kulinarny, natomiast Łukasz bezwstydnie serwował nam odgrzewane kotlety z Google Docs i zagroził, że  nawet to, co tego dnia ugotowaliśmy wróci do nas za jakiś rok i chcąc nie chcąc będziemy musieli to przetrawić. No nie wiem, czy taka dieta służy zdrowiu, ale nie oszukujmy się, przecież nie o nasze zdrowie tu chodziło.


Zdjęcie od Agnieszki Małyszczuk

Nie mogę nazwać Ewy Drobek szpiegiem, ale raczej bardzo zaburzonym pacjentem, który zaczął się rozkoszować swoją przypadłością i co najgorsze miał potrzebę opowiadania z najobrzydliwszymi szczegółami o swoich dolegliwościach innym. Poczułam się jak bohaterka "Czarodziejskiej Góry" i nawet wbrew sobie zaczęłam się interesować wynikami jej badań lekarskich, terapiami, które przechodziła, a nawet zaczęła aplikować uczniom. Pozazdrościłam jej tych wszystkich chorób (projekty, akcje, radosne rekolekcje) i wysokich wskazań słupka rtęci na termometrze (na przykład imponujących dochodów ze sprzedaży kolejnych płyt). Nie tylko ja zresztą. Po jej prezentacji nie mówiono w kuluarach o niczym innym tylko, że trzeba by nagrać jakąś płytę w stylu "Żmichowska śpiewa", napisać jakiś fajny projekt tak jak Ewa, poszukać sponsorów na wyjazd dla młodzieży, bo przecież Ewa powiedziała, że wszystko da się zrobić. trzeba tylko chcieć. Też już złapałam wirus nagrywania płyty, ale który realizator dźwięku by ze mną wytrzymał :)


Zdjęcie od Agnieszki Małyszczuk 
Pomimo wysokiej temperatury mój instynkt samozachowawczy zadziałał. Uciekłam, na swoje szczęście,  z kolejnej sesji prowadzonej przez Sabinę Polak-Tokarz. Musiało to być wyjątkowo niebezpieczne spotkanie, bo ci, którzy się na nie udali do końca wyjazdu nie mogli się z niego otrząsnąć. Co chwilę słyszałam echa jej indoktrynacji w stylu: Tagujemy się.  Po kasę trzeba się ruszyć. Nie czuję się otagowana. Ba, cały czas na Facebooku jedna pani uparcie przypomina o tagowaniu i boję się, że tak już zostanie. Najbardziej martwi mnie, że uczestnicy terapii zaproponowanej przez prelegentkę są zachwyceni jej propozycjami i bez przerwy wprowadzają w życie jej rady, chwaląc się na każdym kroku ich efektami. Przecież mieliśmy się leczyć, a tutaj wszyscy zarazili się energią Sabiny, jej optymizmem i chęcią działania, co skutkuje pogorszeniem ich stanu. Już nawet poproszono ją o kolejne sesje podczas następnego zlotu. Co gorsza nawet osoby takie jak ja, które nie były na tym spotkaniu już powoli tagują się z fajnymi ludźmi. Do czego to doszło :)


Całe szczęście, że tego dnia zabiegi kończyły się nieco wcześniej i był czas na terapię zajęciową. W zależności od potrzeb pacjenci udali się na lepienie ceramiki z gliny do pobliskiego skansenu, warsztaty fotograficzne i kulinarne nad Solinę, a grupka najbardziej opętanych (którą niniejszym serdecznie pozdrawiam) na kurs medytacji do Zagórza. 

Jeśli ktoś przegapił relację z poprzednich dni, zapraszam tutaj - dzień pierwszy  i  tutaj - dzień drugi.

Ostatnia część relacji Tutaj 




Komentarze

Popularne posty