Pogodzona z losem - Sanok 2018 ostatni wpis

Dzień czwarty i piąty - koniec terapii

Zdjęcie od Agnieszki Małyszczuk
Te dwa ostatnie dni pobytu w ośrodku Sanvit były dla mnie pasmem coraz to nowych odkryć związanych z dość perfidnymi manipulacjami dokonywanymi przez naszych tak zwanych terapeutów. Oczywiście nie mieliby szansy wywierania na nas wpływu, gdyby nie jawna już wówczas zgoda pani ordynator Agnieszki, jej prawej ręki doktor Tereski i szybko awansującej w hierarchii szpitalnej siostry przełożonej Kariny. Te panie od początku planowały zrobić nam pranie mózgu, czego sygnały pojawiły się już pierwszego dnia - patrz zdjęcie powyżej. Miałam cichą nadzieję, że po wytoczeniu dział typu ON-lina ONA off-line, czy zadanie numer 8, organizatorkom zwyczajnie braknie już amunicji, ale gdzie tam. Było jak w podczas wesela w Kanie Galilejskiej, najlepsze (a w tym przypadku najmocniejsze i najzgubniejsze) wino zachowały do samego końca. Zatem nie wińcie (jakaż subtelna gra słów, prawda) mnie, że zaczynam sprawiać wrażenie, ze powoli zaczęłam akceptować i z radością poddawać się kolejnym zabiegom, ale przypominam miałam do czynienia z szajką wyrafinowanych i bardzo doświadczonych specjalistów.

zdjęcie od Agnieszki Małuszczuk
Zaczęło się od terapii, na którą wydawało mi się zdążyłam już wykształcić sobie odporność poprzez dużą ekspozycję w poprzednich latach. Kolejny już szpieg (ależ ich się nazbierało) wśród pacjentów - Agata Górkowa, która wyglądała tak niewinnie aż do chwili swojego wystąpienia, roztoczyła przed nami wizję korzyści wszelakich wynikających z zaangażowania się w eTwinning. Program przedstawiła jako darmowy, uniwersalny, skuteczny i bardzo prosty. Jeśli ja na nowo złapałam wirusa eTwinningu, to jak mieli poradzić sobie z nim ci do tej pory nieskalani, którzy nie byli nigdy poddani szczepieniom, ba nawet nie mieli predyspozycji do zapadnięcia na tę chorobę. Skutki tej sesji były jeszcze tragiczniejsze z powodu rozbudzenia w nas chęci rywalizacji przez doktor (teraz już wiem) Agatę. Kahoot na temat eTwinningu rozgrzał nasze emocje, a wiemy, że pod ich wpływem wszystko się lepiej zapamiętuje. Dostrzegłam drobną rysę w misternym planie prelegentki, gdyż, prawdopodobnie przez przeoczenie, Kahoota wygrała siostra przełożona Karina, no nie mówcie mi, że to przypadek lub uczciwe zwycięstwo. Ja widzę tu błąd w sztuce manipulacji, wygrać powinien jednak ktoś spoza szajki. I co, rozgryzłam was!!!

Sesja Marzenki Pepłowskiej zatytułowana "Wielobarwny CLIL" od początku pachniała mi wspomnianą wcześniej chromoterapią (szczegóły TUTAJ), miałam nadzieję jednak, że to tylko taki chwytliwy tytuł, a tak naprawdę młoda stażystka wykaże się uczciwością i postanowi powalczyć z systemem ukazując nam ciemną stronę CLILu, zniechęcając do wprowadzania jego elementów, wskazując na ogromne przeszkody w stosowaniu go. Jak podczas każdej sesji w Sanoku, rozczarowałam się. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak młoda i niewinnie wyglądająca osoba może w tak skuteczny sposób rozsiewać wśród naiwnych pacjentów wirusa CLIL. Opowiadała o magicznych sztuczkach z lodem i smalcem, na chwilę przeistoczyła się w pingwina, cuda po prostu. Teraz już nikt nie uwierzy, że CLIL jest trudny i absolutnie nie do przyjęcia. Stan zdrowia pacjentów radykalnie się pogorszył. Mój też. A skoro my daliśmy się jej kupić, to co mają powiedzieć biedni mali uczniowie? 

Kiedy już myślałam, że gorzej być nie może, objawiła się prawdziwa Mata Hari całego turnusu. Najniebezpieczniejsza osoba wśród przybyłych, która pod fizjonomią pięknej eterycznej brunetki ukrywa duszę najbardziej wyrafinowanego  agenta, który w subtelny sposób nas wykorzystał dla osiągnięcia swoich niecnych celów. Wcześniej dała się poznać jako ilustratorka poprzednich sesji, oczekiwałam więc, że czeka nas terapia zajęciowa, podczas której porysujemy szlaczki, będziemy kolorować obrazki i wycinać papierowe figurki i wreszcie otrzymamy to, czego się spodziewaliśmy. Zaproponowała terapię pod tytułem "Nauczanie oparte na potencjale ucznia". To coś dla mnie, pomyślałam znowu. Dość wysilania się, przygotowywania, laminowania, a niech sobie uczniowie popracują, ja odetchnę, pokażcie mi tylko jak to robić. No i jak zwykle przeliczyłam się. Hanna Wąż, bo o niej mowa nie miała nam nic do zaproponowania od siebie. Wszystko, co zapisywała na tablicy, to były nasze pomysły bezwzględnie wyłudzane przez nią każdym "Dziękuję"  lub "Nawet ja na to nie wpadłam". Helloł, jasne, ze Pani na to nie wpadła, to wszystko wyszło od nas. Chyba podyktowaliśmy materiału na cztery arkusze papieru. No tak, tymi uczniami, na których potencjale postanowiła bazować byliśmy my, Bogu ducha winni pacjenci. Wszyscy oczywiście z entuzjazmem podeszli do propozycji zapisanych przez terapeutkę, bo przecież najbardziej kocha się własne dzieci,  i nawet nie wstydzili się przyznać, że będą je wdrażać. Nikt już nie przejmował się tym, że gołym okiem widać było, że terapia nam szkodzi. Doszło do absurdalnej sytuacji, w której każdy (przyznaję, nawet ja) chciał być bardziej chory i miał ochotę pochwalić się swymi objawami. Ostrzegam, Hania Wąż to bardzo groźna osoba. 

Całe szczęście, że następna sesja była na temat życia zawodowego korepetytora, która to przypadłość mi nie grozi, bo inaczej mogłabym wymagać reanimacji.

Mam podejrzenia, że ostatnia już terapeutka Joasia Porębska miała jakieś kontakty z Hanną Wąż, gdyż jej sesja poświęcona skutecznemu feedbackowi bardzo rozwijała idee lekko jedynie zasygnalizowane wcześniej. Oczywiście, jak to wśród fachowców, zastosowała inne techniki manipulacji (na przykład aplikację Mentimeter), ale nie mniej skuteczne. To kolejna influencerka wśród terapeutów, gdyż echa jej sesji docierały do mnie potem wielokrotnie podczas rozmów z innymi pacjentami. Co chwilę słyszałam komentarze w stylu "Nie oceniaj, doceniaj" "Używaj komunikatu JA" itp. To straszne, moim zdaniem, gdyż ludzie przestali się już nawet bronić przed zgubnymi wirusami. 

Nie wiem jak skończyłby się dla mnie i innych pacjentów ten dzień, gdyby nie wydarzenie przygotowane dla chętnych - czyli zjazd tyrolką nad Sanem. Owszem złapaliśmy wirusa, ale był on z zupełnie innej bajki i raczej nie mógł nikomu zaszkodzić.

Dzień piąty - 23 sierpnia 2018

Nie wszyscy dotrwali do końca terapii, ale czego można było się spodziewać jak nie ofiar,biorąc pod uwagę metody zastosowane przez personel. Jestem pewna, że wszyscy poczuli się jeszcze bardziej chorzy, co poskutkowało wieloma  prośbami o skierowanie na kontynuację leczenia w możliwie szybkim terminie i kilkoma wnioskami o wydłużenie turnusu. Skutki prania mózgu są tu dla mnie oczywiste. Ja też bardzo się cieszę, że w moim przypadku terapia się nie powiodła i niniejszym proszę o zarezerwowanie mi miejsca na oddziale na przyszły rok.

Relacje z poprzednich dni: Dzień pierwszy   Dzień drugi   Dzień trzeci


Epilog:

Wszyscy się już z pewnością zorientowali, że te kilka dni w Sanoku to był cudownie spędzony czas z fantastycznymi ludźmi, którzy nawet w wakacje znajdują czas na szkolenia, rzeczowe rozmowy o uczeniu języków i edukacji w ogóle. Wreszcie mogłam sobie bezkarnie porozmawiać o pracy bez narażania się na komentarze w stylu "Ty to się chyba musisz bardzo nudzić" lub "ja to się już dość w życiu naszkoliłam". Wspaniale się czułam wśród was, również dzięki administratorkom grupy na Facebooku Nauczyciele Języka Angielskiego Agnieszce Małyszczuk i Teresie Perkołup, które dbały o to, żeby nikt nie czuł się anonimowy. Jeszcze raz dziękuję za wiedzę, którą tak hojnie się dzieliliście, entuzjazm i ogromną dawkę optymizmu, która sprawiła, że zamiast myśleć, że jest źle i będzie jeszcze gorzej, zaczęłam uważać, że jest nieźle, a będzie tylko lepiej.

Komentarze

Popularne posty