Czerwone sukienki, czyli gramy na czym się da - Zlot w Sanoku 2018 dzień 2
Kontynuuję swoją relację z terapii w Sanoku, która sprytnie została sprzedana medialnie w grupie Nauczyciele Języka Angielskiego i innych powiązanych jako Zlot. Może to i dobrze, gdyż nie czułabym się komfortowo, gdyby znajomi dopytywali się o szczegóły terapii lub kiwali z politowaniem głowami, że oni już od dawna podejrzewali, że coś ze mną jest nie tak i od dawna mieli mi sugerować pobyt w tego typu ośrodku. Zlot brzmi dużo bardziej elegancko. Tylko wtajemniczonym wyjawię trochę naszych tajemnic, ale jesteście świadomi, że w obliczu RODO nie mogę wyjawić zbyt dużo danych, stan zdrowia to jakby nie było dana wrażliwa.
Dzień drugi - 20 sierpnia 2018
Jak już wspominałam TUTAJ poniedziałek 20 sierpnia miał być dniem czerwieni, że niby kobitki tak elegancko i seksownie wyglądają w czerwonych sukienkach, "Lady in Red" opiewana była lata temu przez Chrisa de Burgha, no i argumenty w stylu "wyobraźcie sobie sesję zdjęciową w takiej kolorystyce". Naprawdę chylę czoła przed kunsztem naszych terapeutek, wspomnianej już pani ordynator Agnieszki i pani doktor Tereski. Któż inny potrafiłby w tak subtelny sposób zastosować chromoterapię (cytuję za Wikipedią: Koloroterapia (inaczej chromoterapia) jedna z niekonwencjonalnych metod leczniczych polegająca na eksponowaniu zmysłu wzroku danej osoby na odpowiednie barwy. Koloroterapia może uspokajać, relaksować lub pobudzać. Może ktoś inny dał się na to nabrać, ale ja zęby zjadłam na socjotechnikach i od razu się zorientowałam co jest na rzeczy. Tyle tytułem pochwał, bo jednak na koloroterapii należy się nieco znać, a nasze drogie terapeutki chyba nie odrobiły zadania domowego. Kolor czerwony pobudza, a przecież nie o to nam wszystkim chodziło. Kojące działanie ziół i chmielu zastosowanych poprzedniego wieczora zostało zagłuszone jadowitą czerwienią sukienek, bluzek, sweterków, spódniczek, a nawet spodni. Wszyscy chodzili pobudzeni, podekscytowani, nienaturalnie chichotali, lub co gorsza uśmiechali się spontanicznie do zupełnie obcych osób niczym wioskowe głupki. Było to straszne, liczyłam jednak na terapeutyczną moc zaproszonych prelegentów.
Jakież czekało mnie rozczarowanie. Z całą odpowiedzialnością za słowa stwierdzam, że Bracia XERO, czyli duet Czesław Kiński i Jacek Łagun dopuścili się oszustwa. Tytuł sesji "Egzaminacyjnie OPEN-tany" zapowiadał, moim zdaniem, umiarkowany poziom emocji, liczyłam, że wszyscy będą mogli zapaść w relaksacyjną drzemkę lub pomedytować w pozycji horyzontalnej. Ale gdzie tam.! Popisy showmańskie, tanie kabaretowe sztuczki w stylu "Od biegania jesteś ty, ja mam doktorat", używanie wulgaryzmów takich jak brzydki wyraz na T, a nawet żałosna próba uwiedzenia jednej z pacjentek na oczach całej sali konferencyjnej rozgrzały mało wymagającą publikę do czerwoności, a pamiętajmy, że każdy widz to ciężko chory pacjent, któremu tego typu pseudo terapia mogła bardzo zaszkodzić. Nie wspomnę już o karygodnych brakach w wiedzy merytorycznej!!! 1410 to stary przepis na domową produkcję alkoholu etylowego, ale nie zgadzam się z proporcjami podanymi przez pana doktora Łaguna. Mój dziadek zęby zjadł na produkcji tego szlachetnego płynu i proporcje są takie 1kg drożdży, 4 kg cukru, 10 litrów wody! I jak w takich warunkach można się wyciszyć? Do tej pory gotuje się we mnie na myśl o tak karygodnym błędzie.
Potem musiało być już tylko gorzej. Dominika Piechowicz i Karina Frejlich, które miały przeprowadzić spokojną sesję "Piłka w grze" na temat (jak się spodziewałam) zasad footballu zaraziły się od braci XERO i wzbudziły niezdrowy entuzjazm proponując zebranym gry w stylu HOT Potato, Hot ball, Hot cushion, Owce na wypasie, Pędzące jeże i inne pędzące zwierzaki. Powiedzcie, czemu to miało służyć? Dziewczyn nie winię, bo chore, ale żeby prelegent tak się nieodpowiedzialnie zachowywał i nie pomyślał, że kogoś zarazi, to już niewybaczalne.
Popołudnie tego dnia również nie należało do udanych, gdyż nie przyniosło żadnych efektów terapeutycznych. Ani sesja wydawnictwa Pearson prowadzona przez pana Marka Jędrykę, ani Oxfordu przez panią Dorotę Strumińską nie wyciszyły emocji. Wręcz zachęciły nas do stosowania metod aktywizujących podczas zajęć, przypomniały o Quizlecie i Quizizz, o których mieliśmy przecież na zawsze zapomnieć oraz zniechęciły do stosowania mojego ulubionego pruskiego modelu edukacji. A Ada Chmielewska, które zjadła zęby na efektywnej organizacji pracy lektora, okazała się kolejnym ciężkim przypadkiem i ani przez chwilę nie pozwalała uczestnikom się zdrzemnąć lub przynajmniej zrelaksować w spokoju zasypując ich coraz to innymi sposobami na zaoszczędzenie czasu, efektywne planowanie (w skali micro i macro) i wielokrotne wykorzystywanie tych samych materiałów. Pan Paweł Dwornik z Creativo nie miał już wyjścia, jak tylko wpisać się w podobny schemat i zarażać pacjentów swoją miłością do gier wszelkiego rodzaju, większości własnego autorstwa.
Ten dzień zdecydowanie nikomu nie pomógł, wręcz przeciwnie, spowodował rozwój nowych ciężkich jednostek chorobowych u niektórych prawie już wyleczonych pacjentów. Na zakończenie mam pytanie, które wyrażenie było sponsorem powyższego posta i którzy prelegenci występujący w podwójnej roli terapeutów i pacjentów również użyli go podczas swojej sesji w kolejnym dniu?
Komentarze