Rybki w stawie i zadanie nr 8, czyli dzień pierwszy Zlotu w Sanoku 2018

INTRO

Dla mnie wszystko zaczęło się w sierpniu 2017 roku, gdy na Facebooku stopniowo pojawiały się relacje i zdjęcia z II Zlotu Nauczycieli Języków Obcych. Wiedziałam, że na kolejnym wydarzeniu nie może mnie zabraknąć, gdyż dostrzegałam u siebie pewne niepokojące objawy mogące być wskazaniem do tego typu terapii. W pierwszym możliwym terminie zgłosiłam swój udział i wpłaciłam zaliczkę, męcząc potem administratorki grupy, czy na pewno już jestem na liście i czy zdjęcie potwierdzenia przelewu, skan i pdf z banku na pewno już wystarczą, żeby nikt mnie stamtąd nie wykreślił. Mogłam sobie pozwolić na taką namolność, gdyż nie znałam osobiście ani Tereski ani Agnieszki i miałam cichą nadzieję, że w natłoku obowiązków nie skojarzą mnie później z największą spammerką :)

Dzień pierwszy - 19 sierpnia 2018

Prawie by do niego nie doszło w moim przypadku, gdyż kilka dni przed wyjazdem na leczenie do Sanoka pani ordynator oddziału przypomniała, że zgodnie z uchwałą podjętą rok temu, obowiązującym strojem wszystkich pacjentów w poniedziałek 20 sierpnia będzie czerwona sukienka, piżamka lub inny stosowny garniturek. W obawie, że nie zostanę przyjęta na oddział z braku takowego, lub w najlepszym wypadku czeka mnie ostracyzm, wyruszyłam w ostatnim możliwym terminie na zakupy i kupiłam czerwoną sukienkę, która ujęła mnie nie jakością materiału, seksownym krojem, czy niespotykanym odcieniem czerwieni, ale tym, ze została przeceniona ze 169 do 39 złotych . Poczułam się jak królowa wyprzedaży i byłam już gotowa do wyjazdu. 
Podróż do Sanoka upłynęła mi bardzo miło w towarzystwie trzech innych anglistek cierpiących na podobną jak ja jednostkę chorobową, czyli Moniki (w potrójnej roli: pacjentki, szofera i mamy), Dominiki i Gosi. Jechałyśmy bezpiecznie pod opieką jedynej zdrowej osoby w tym gronie (ale już niestety dziedzicznie obciążonej), czyli dziesięcioletniej córki Moniki - Kasi (jakie ładne imię). Drogę umilało nam podziwianie cudownych krajobrazów (przeważnie ekranów dźwiękoszczelnych wzdłuż drogi) oraz wspominanie starych dawnych czasów. Gdy już dojechałyśmy na miejsce, nad wejściem zobaczyłam ten napis 


i już wiedziałam, że dobrze trafiłam. Po zameldowaniu i pośpiesznym rzuceniu bagaży na środek pokoju pobiegłyśmy do sali konferencyjnej, gdyż tam od pewnego czasu trwała już terapia grupowa, a świadome swoich potrzeb nie chciałyśmy jej już dłużej odkładać. Pani ordynator Agnieszka oraz pani doktor Tereska od razu wprowadziły elementy luddyczne do terapii, znając magiczny wpływ zabawy na poprawę zdrowia. Każdy z nowo przyjętych pacjentów krótko opisywał swoje objawy, szczególnie te dość nietypowe, wywołując entuzjazm personelu, znudzonego już standardowymi jednostkami chorobowymi, a następnie wyławiał z jeziorka rybkę z numerem pigułki, którą natychmiast aplikowano pacjentowi. Szczególną radość wywołała pigułka numer 8, do tego stopnia, że zastosowano ją w kilku przypadkach. Jej magicznym składnikiem była glebogryzarka - remedium na wszelkie smutki.
Ostatnim etapem leczenia tego dnia było zastosowanie zdobyczy medycyny naturalnej, czyli ziół dodanych do pizzy oraz chmielu do piwa. Lekarstwa okazały się bardzo skuteczne, gdyż zasnęłam błyskawicznie rozmyślając jak będzie wyglądał kolejny dzień mojego pobytu w sanatorium. Miałam kolorowe sny, które jakimś cudem przeniosła na papier Hania Wąż 
Autor: Hanna Wąż

(o niej jeszcze usłyszycie nie raz) - bardzo zdolna, ale niestety ciężko chora dziewczyna, której żadne leki ani sanatoria i terapie nie pomogą, a co gorsza, jej choroba jest wirusowa i zdążyła w krótkim czasie zainfekować wszystkich pacjentów. 

Ciąg dalszy tutaj

Komentarze

Funglish pisze…
Hahaha, Ty to masz pióro Dziewczyno! Z niecierpliwością czekam na dalsze relacje :D
Cieszę się, że Cię rozbawiłam Dominiko. Zawsze do usług jakby co :) Ale przyznasz, że okoliczności sprzyjały natchnieniu :)

Popularne posty